Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

..i co tu robię?


"Kim jestem i co tu robię?" zapytuje w informacji jakiś pan na dowcipie rysunkowym... Usiadłem więc i napisałem parę słów o sobie (są ciągle do przeczytania, zob. rozdział "Tytułem wstępu"). Było to pod koniec 2011 r., kiedy dałem się namówić (nieopatrznie) znajomemu na blogowanie w salonie24.pl, który jeszcze wtedy był Salonem. Zauważyłem tam analizy ilościowe, próby pisania o konkretach.  To mnie przyciągnęło, a także - co tu ukrywać, lubię ten sport kontaktowy - dyskusje na forum. Rozpocząłem bloga już przeczuwając potrzebę naświetlenia nonsensów, które oczywicie na forum zawsze są i muszą być, ale na skalę przemysłową (konkretnie, przymysłu smoleńskiego) zaczął wkrótce potem propagować zespół Macierewicza. Jak się okazało, parę tygodni później objawił się wielki talent. Prof. Binienda ogłosił pierwsze modele znikajaco-gumowych brzóz w starciu ze skrzydłami o zmyślonych, 4 razy za grubych, elementach konstrukcyjnych. Na jego teorie hamowania lotu urwanej koncówki skrzydła na odległości paru metrów przez opór powietrza trzeba było jeszcze zaczekać. Stanowiły dla mnie niewyczerpane źródło motywacji. Także nieudolne teorie Nowaczyka o rzekomej niezgodności punktu TAWS 38 z trajektorią lotu, i wiele innych nonsensów. Jestem im za tę inspirację zobowiązany. Czytając te wypracowania przecierałem oczy. Były poniżej poziomu tak, jak tupolew leciał chwilę przed katastrofą poniżej poziomu pasa 26. Obrażały fizykę i awiację i tego było już za dużo. Przystąpiłem do demontażu.

Czy demontowałem pseudofizykę smoleńską skutecznie, to oceni historia. Jednak najdziwniejszym faktem miało stać się nie to, co propagowała sekta smoleńska, a to, jak niewielu inżynierów i naukowców w kraju podjęło krytykę ich pseudonaukowych "dowodów". Żałuję, że nie mam zacięcia do pisania pamiętników, gdyż badania smoleńskie obfitowały w warte opisania małe odkrycia i emocje, nieoczekiwane wyniki, spotkania i rozmowy. Nie wszystko co widziałem i słyszałem byłbym w stanie czy mógłbym z innych względów opisać, na przykład wielką liczbę ciekawej prywatnej korespondencji związanej z blogiem czytanym przez tak wielu wierzących i wątpiących we wnioski oficjalnych komisji komentatorów (sądząc po liczbie "wejść" na bloga ok. 2/3  miliona, miał on też sporo 'niewidzialnych' czytelników). Ponieważ było nas w salonie24 nie aż tak wielu, tych którzy przeciwstawili argumenty techniczne i włsne obliczenia dyletanctwu, a jak się okazało po paru latach, także oszustwom i politycznemu cynizmowi ludziom sekty smoleńskiej, która bezcześciła pamięć ofiar wypadku, to do nas właśnie spływały często informacje i opinie, które czytelnicy przekazywali prywatnie. Poznałem w realu kluczowe postacie związane z badaniem katastrofy, jak i z publicystyką. Dlatego tak się stopniowo złożyło, że ja i zapewne kilku innych niezależnych, społecznych badaczy, dowiedzieliśmy się o katastrofie smoleńskiej bardzo bardzo wiele, z własnych dociekań i od innych. (sądzę, że Macierewicz tyle nie wiedział, choć ma zadziwiająco dobrze rozlokowanych informatorów). Czasami katastrofa stawała się prawie obsesją. Przetrwałem ją szczęśliwie i osiągnąłem dużo więcej, niż z początku planowałem.

Pisząc o aspektach fizycznych katastrofy, chciałem początkowo sam do końca zobaczyć, czy nie była w istocie czymś innym niż wypadek. A priori mógł to być zamach albo jakieś oszustwo dla ukrycia niewygodnych faktów; jednak z każdym miesiącem obliczenia i analizy mówiły coraz dobitniej, że tak nie było. A przy okazji, chciałem też pokazać, jak wiele rzeczy można znając matematykę, fizykę i podstawy inżynierii po prostu policzyć, zamiast debatować 'po próżnicy'.  Po cichu propagować mtodykę naukową, fizykę, aerodynamikę, lotnictwo.

To planowałem. A gdzie skończyłem? W dziwnym świecie, jakby o innej liczbie wymiarów (np., media są z reguły dwuwymiarowe). To był świat, gdzie człowiek zastanawia się w pewnym momencie, czy pozwać do sądu za defamację Szarlatana, siejącego w kraju postrach. Gdzie dyskutuje innym razem z nieuczciwym człowiekiem wysłanym przez prez tego pierwszego do studia telewizji, w programie oglądanym przez parę milionów widzów. Przyjmowałem od nieznajomego podróżnego ucisk dłoni w hali lotniska za profesjonalizm i spokój w tłumaczeniu katastrofy; słuchałem przychylnych komentarzy warszawskiego piekarza i taksówkarza. Czasem okazywało się, że rozmawiam z człowiekiem, który albo kogoś ważnego dla sprawy zna, albo sam był 10.04.10 w Smoleńsku. Ubolewałem przede wszystkim nad zamętem zasianym w głowach Polaków. Pomagałem im zrozumieć co zaszło, a co nie zaszło ludziom w kraju, którego losami właściwie nie muszę się od ćwierć wieku przejmować, a jednak to robię.

Czy zakończyłem podróż smoleńską? Nie zupełnie. Podróżuję nadal, tylko już nie komunikacją publiczną. Dalej, bardziej incognito i to mi całkiem pasuje. Na mapie jeszcze kilka małych białych plam. Niby już byłem w okolicy i widziałem teren z daleka, wiem, co tam się kryje. Mimo to chiałbym osobiście zwiedzić.

[12 grudnia 2014 - tak, ten odcinek bloga to pierwszy post, z 2011 r.. nie szkodzi; chcialem żeby zakończenie było na poczatku więc zamieniłem go i jest ;-]